„Muszę pamiętać, żeby nagrać licencjat na pendrive’a… i
wziąć zwolnienie lekarskie na uczelnię… i koniecznie nastawić pranie… pranie…
co mam ze sobą zabrać? Ta biała bluzka jest w porządku, ale pasowałby mi do
niej granatowy żakiet… muszę kupić granatowy żakiet! Wyglądałby ślicznie na
jasnej koszuli w kwiaty… kupię koszulę w kwiaty! Może wreszcie zaczęłabym
wyglądać jak studentka… muszę zrobić przewrót w swojej szafie…i jeszcze jakieś
ładne buty…”
Zdarza Wam się czasem gonitwa myśli? Od kilku dni nie mogę
zasnąć bo takie błahostki zaprzątają mi głowę. Wczoraj wypiłam nawet melisę
zaparzoną z dwóch torebek i nic, bez skutku. Nie dość, że nie mogłam się pozbyć
wstrętnego smaku (nie znoszę melisy!), to jeszcze przez półtorej godziny
zastanawiałam się nad tym, ile pieniędzy musiałabym wydać, żeby totalnie
zmienić swoją garderobę (być kobietą, być kobietą).
Wybieram się na kilka dni na północ Polski (w końcu jestem
blogerką, ha ha ha) i jest to długo wyczekiwany przeze mnie wyjazd. Po prostu
stwierdziłam, że zacznę spełniać swoje marzenia i kupiłyśmy z Heheszką bilety
do Gdańska (nigdy nie byłam w Trójmieście!). Takie sytuacje zawsze wywołują u
mnie dziwny stres (muszę jechać z walizką na zajęcia, tłuc się tym autobusem… a
jak o czymś zapomnę? Jak nie zapiszę numeru rezerwacji? Właśnie, numer
rezerwacji!) i zamiast milion ważnych rzeczy do zrobienia od razu zapisywać,
wolę (lub nie, ale jednak to robię) po prostu się z tym męczyć modląc się, żeby
tylko nie zapomnieć.
Z głośników leci Norah Jones (dzięki Ci, Panie, za tak
uspokajające dźwięki), a przede mną leży mała walizka, do której powinnam
wrzucić wszystko, czego będę używać od czwartku do środy. W jaki sposób mam
przewidzieć, co będzie niezbędne przez najbliższy tydzień? Spakuję czarny
sweter, a może w sobotę będę miała ochotę założyć kremowy. Nie spakuję obydwu,
bo się nie zmieszczą. Wezmę szary płaszcz, ale jeśli będzie bardzo zimno to
lepiej mieć ze sobą parkę. Parka już się do walizki nie zmieści. Wybrać większą
walizkę? I tłuc się z nią przez te wszystkie dni? O nie. Wygoda przede
wszystkim.
Jak widać pakowanie nie jest moją mocną stroną. I tak w
momencie największego załamania wrzucę do walizki w „formie wyzwijanej” to, co
wpadnie mi w oko po otwarciu szafy (wiecie, że zwinięte ubrania zajmują mniej
miejsca? Taka niespodzianka ;)). Największym koszmarem będzie kosmetyczka,
która w moim przypadku, powinna stanowić oddzielny bagaż, bo przecież „to
wszystko może mi się przydać a małe próbki na pewno nie wystarczą”.
Może warto po prostu zastanowić się nad tym, co najczęściej
noszę – i w tym momencie do walizki trafiają dżinsy. Obok nich czarno-biały
sweter, kilka koszulek, czarne rurki, wliczając odzież, którą będę miała na
sobie – powinno wystarczyć!
![]() |
Kolorystyka powala - spokojnie mogłabym zostać szafiarką! |
Wiadomo, że będę się przepakowywać jeszcze kilka razy,
zanim zdecyduję, że to jest to, ale przynajmniej przez chwilę mam poczucie, że
zrobiłam jakiś krok naprzód z tym pakowaniem.
Chyba dzisiaj przed snem wypiję mleko z miodem. Przynajmniej
będzie smacznie, a i może powrócą wspomnienia błogiego dzieciństwa i problemy w
stylu „nie umiem się spakować” znikną same…
A Wy, macie jakieś skuteczne sposoby na efektywne pakowanie,
lub chociaż uprzyjemnienie sobie tej czynności? ;)
Pozdrawiam Was, licząc na spokojną noc :)
Królewna
Jak dotychczas najzabawniejszy post. Poprawiłaś mi humor :-)
OdpowiedzUsuńCieszę się ogromnie i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda mi się to powtórzyć :)
Usuń