Co się stanie, gdy zaczniesz odkrywać, że rozmowy, które prowadzisz ze znajomymi w ogóle Cię nie zadowalają? Że są płytkie, puste, często pozbawione sensu? Że polegają głównie na obgadywaniu kogoś lub niby żartobliwym dokuczaniu sobie nawzajem?

Zacznijmy od tego, że, jeśli ktoś śmieje się z tego, co jest dla Ciebie ważne, albo szydzi z Ciebie lub z tego, co mówisz, nawet żartobliwie, a Tobie to nie odpowiada - nie masz obowiązku z nim rozmawiać. Nie masz obowiązku tracić czasu na jałowe rozmowy, które nie wnoszą do Twojego życia nic wartościowego. Oczywiście nie mówię tutaj o chwilach, gdy ktoś potrzebuje wsparcia, gdy chce Ci się wygadać bo coś lub ktoś go dręczy, to zupełnie inna kwestia.

Mam na myśli bardziej zwykłe towarzyskie spotkania ze znajomymi lub przyjaciółmi. Najdziwniej jest, gdy myślisz, że Twój przyjaciel czy znajomy podziela Twój pogląd w jakiejś ważnej sprawie, a nagle okazuje się, że wcale tak nie jest.
Siedzisz przy stoliku w knajpie, a Twoi przyjaciele i znajomi śmieją się z tego, co jest dla Ciebie święte, bo jeden z nich rzucił na ten temat mocny pocisk. 
Jak się wtedy czujesz? Próbujesz się tłumaczyć, a może milczysz? Jest Ci głupio, czujesz się ośmieszony? Może jest Ci po prostu zwyczajnie przykro, bo nagle sobie uświadamiasz, że daliśmy sobie w przyjaźniach za daleko idącą wolność? Taką, w której druga osoba nie liczy się z tym, co mówi, może Cię obrażać bo przecież jesteście przyjaciółmi i Ty niby wiesz, że to wcale nie jest na serio? Taką, gdzie nikt nie staje po Twojej stronie, wręcz przeciwnie - sprawia, że sam musisz się bronić?

Ja się nie chcę bronić. 

Usłyszałam dziś, że nie można być chrześcijaninem na 30, 50, czy 90 %. W Apokalipsie św. Jana czytamy jedno z mocniejszych napomnień: "Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś, Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust."(Ap 3, 15-16)
Chcę być chrześcijanką na 100%. Chcę być gorącą chrześcijanką. Według mnie oznacza to naśladowanie Jezusa i staranie się, aby być taką jak On. Bez wymówek.

Jezus był ofiarą. On się nie bronił. 
Ja też nie chcę się bronić. Według mnie to jedyna słuszna taktyka.


KRÓLewna

4 komentarze:

  1. Nie brońmy się, nadstawiajmy drugi policzek, może jeszcze nowy rodzaj misji? Wyjazd pt.: dajmy się prześladować. Gdzie tu sens? Zastanów się czy Jezus przyszedł na ten świat pobimbać sobie z ziemianami, czy miał jakiś określony cel. Bo z tego co wiem potrafił stanąć w obronie wiary i choćby nawet trędowatych broniąc tym samym "swoich wartości" czyli części siebie. Nie wiem kto Ci powiedział że Jezus był ofiarą ponieważ moim Zbawicielem na pewno nie była ofiara.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda jest jedna, tylko nigdy do końca nie wiadomo kto ją zna.

      Usuń
    2. Dlatego uważam, że narzucanie swojej prawdy innym jest po prostu bezczelne.

      Usuń
    3. Nikomu nie narzucam mojej prawdy. Piszę tylko to, co uważam za słuszne. I mam odwagę, żeby się pod tym podpisać. Nikogo nie zmuszam również do czytania.

      Usuń