Dzisiaj z grubej rury,
będzie trochę gimnazjalnie i trochę poważnie ;)
Zaczęłam się ostatnio zastanawiać
nad tym, jaką najgłupszą rzecz zrobiłam w swoim życiu. Okazało się, że głupich
wybryków w mojej przeszłości było całkiem sporo: rezygnacja z II st. szkoły
muzycznej dokładnie w połowie, pozostanie na uniwersytecie, którego organizacja
doprowadza mnie do rozmyślania nad tym, czy na pewno chcę skończyć studia,
porzucenie gry na skrzypcach po ośmiu latach nauki… jednak na dobrą sprawę
wszystkie takie moje, wydaje się, głupie decyzje, miały jakieś swoje pozytywne
rozwiązanie. Dzięki rezygnacji ze szkoły, mogłam zaangażować się w kilka innych
ciekawych rzeczy (np. muzyczny zespół chrześcijański), kontynuacja nauki w
Rzeszowie pozwoliła mi zostać przy tutejszych znajomych i rodzince, a niechęć
do skrzypiec przekierowałam na miłość do gitary :)
Jednak jest coś, czego niewątpliwie
żałuję. Nie wiem ilu z Was, drogie Koleżanki lub Koledzy i, czy w ogóle ktoś,
pokłócił/a się kiedyś z kumpelą o faceta/dziewczynę?
No właśnie. Najgłupsza rzecz na
świecie – pokłócić się o faceta. Nie twierdzę, że mężczyzna nie jest wart tego,
żeby się o niego kłócić – NIC ani NIKT nie jest warte tego, żeby śmiertelnie
pokłócić się z kumpelą. Tak, wiecie, do totalnego zerwania kontaktu. Do słów
„nienawidzę Cię”, „zniszczyłaś mi życie”, „dla mnie nie istniejesz”. Do
zerwania z ram lustra wszystkich wspólnych zdjęć, do pochowania wszystkich
przedmiotów przypominających tę osobę.
Ja właśnie tak zrobiłam – wpadłam
w furię i dziesięcioletnią przyjaźń skreśliłam w ciągu sekundy. Moje późniejsze
zachowanie wcale nie było lepsze, przechodziłam samą siebie, jeśli chodzi o
poziom chamstwa.
W każdym razie, minęło siedem
lat, a mnie dopiero teraz przyszło do głowy, żeby tak szczerze przeprosić. Do
tej pory uważałam, że to ona jest mi winna przeprosiny (mimo, że robiła to już
nieraz), bo to ona, w moim mniemaniu, zrobiła mi największe świństwo świata.
Jak widać, do wszystkiego trzeba dojrzeć.
Jednak nie ma takiego błędu,
którego nie można by było w jakiś sposób zadośćuczynić…
Nie lubię palić za sobą mostów,
nie potrafię i nie chcę tego robić. Wszystko, każde zdarzenie, każda, nawet
najbardziej bolesna relacja, jest częścią mnie i mojego życia, nie zmienię
tego, więc po co mam się od tego odcinać? Myślę, że dzięki temu jestem po
prostu szczęśliwsza i spokojniejsza, bo wiem, że zrobiłam wszystko, co w mojej
mocy, na tyle, na ile potrafiłam, żeby naprawić to, co zepsułam. A jeśli to ten
ktoś mnie skrzywdził, to wcale nie znaczy, że mam się zachowywać tak samo. I
jest to, według mnie, najtrudniejsze w relacji – szczerze wybaczyć i prosić o
wybaczenie kogoś, kto nas zranił… ale nie jest niemożliwe :)
Zrobiło się trochę sentymentalnie
i smutno, także, aby wpleść na koniec w ten post nutkę nadziei – napisałam do
tej kumpeli i po prostu szczerze ją przeprosiłam. Potrzebowałam siedmiu długich
lat, żeby to zrobić. I nie dlatego, żeby coś naprawiać, zmieniać w naszej
znajomości. Po prostu, zwyczajnie, chciałam przeprosić. Zaczęłyśmy wspominać
stare czasy i nawet umówiłyśmy się na piwko ;)
A Wy, zrobiliście kiedyś coś,
czego żałujecie do tej pory? A może ktoś z Was robił inne głupoty, którymi
chciałby się ze mną podzielić?
Pozdrawiam trwając w ciekawości!
Królewna
PS.: Ładne zdjęcia zawsze spoko!
:) ! - wyraża więcej niż tysiąc słów...
OdpowiedzUsuńCzasem " :) " w zupełności wystarcza ;)
OdpowiedzUsuń