Muszę Wam się do czegoś przyznać. Lubię święta Bożego Narodzenia nawet w ten amerykańskiej słodkiej do porzygu wersji. Lubię świąteczne piosenki o tym, że oddaję serce "samłan speszjal" i cieszę się widząc choinki w supermarketach mimo, że gdzieś w środku czuję, że to nie tak powinno być, że nie na tym to polega.

Postanowiłam więc, że dam sobie kilka dni na "świąteczny czas jemioły i wina" (może bez tego wina) i tym sposobem w rytm m.in. Britney Spears pytającej Santę czy hear ją przystroiłam swój pokój małą choinką i światełkami. Wygląda naprawdę klimatycznie... :)

Jutro jeszcze planuję obejrzeć "Love actually" (a Wy, weźmiecie udział w tym wydarzeniu? ;)), w poniedziałek pewnie dalszy ciąg sprzątania i pieczenia tudzież lepienia czegoś, co powinno wyglądać jak uszka do barszczu, ale potem zaczynają się prawdziwe święta. Święta Bożego Narodzenia. Święta Jego przyjścia. Jego pierwszego oddechu. Pierwszego spojrzenia, pierwszego płaczu malutkiego Jezuska. Wigilia. Kolędy. Prezenty też, wiadomo... ;) ale wtedy On jest najważniejszy, kurcze, to jest niesamowite. Prawie cały świat świętuje narodziny jednego, za to niezwykłego człowieka.
A Wy, wierzycie w to? Że narodziny, że niezwykłego, że Boga?
Jeśli świętujecie to chyba wierzycie, hm? ;)

Na koniec podrzucam Wam moją bajeczną Christmasową playlistę ;)

No i cóż, uśmiechu, radości i pysznych zapachów w ten przedświąteczny czas Wam życzę! :)

KRÓLewna


Brak komentarzy