Przyszła do mnie nostalgia i dosłownie uderzyła mnie refleksją. Coś się bardzo zmieniło a ja, nieświadoma zachodzącego procesu, zajęta byłam trwaniem, bo samo istnienie właśnie sprawiało mi niewysłowioną trudność. 

Właściwie kłamię, pisząc, że nostalgia przyszła - ona jest przy mnie bez przerwy. Po prostu nie zawsze się ujawnia. Jest trochę jak kot, który żyje swoim życiem ale od czasu do czasu zamiauczy, żeby go pogłaskać lub nakarmić. Tak samo owa nostalgia łasi się do mnie coraz częściej, nie dając zapomnieć o swojej obecności. Przez całe dotychczasowe życie byłam osobą, która ciągle gdzieś biegnie, ma coś do zrobienia, musi się z kimś spotkać, komuś pomóc. Osobą, z którą trzeba było umówić się odpowiednio wcześniej, bo zwyczajnie nie miałam czasu.

Co się stało? Gdzie to odeszło? W jaki sposób stałam się malkontentką patrzącą w sufit tępym wzrokiem? Jak to możliwe, że moje serce z nadwrażliwego, pełnego współczucia i otwartości na drugiego człowieka, zmieniło się w kamień?

"Panuje teraz wśród ludzi straszna znieczulica". To prawda. I wstyd się przyznać, ale jestem jej częścią. 

Nie potrafię sobie przypomnieć momentu, w którym podjęłam świadomą decyzję o rezygnacji ze swoich planów, marzeń, z samej siebie. W rezultacie jestem jedną wielką rezygnacją z własnego życia.

Jednak mam dopiero 24 lata (no, prawie). Może jeszcze wszystko przede mną? Może to odpowiedni czas, żeby pogodzić się z Bogiem? Może to dobry moment, żeby znów zacząć odczuwać? Może teraz jest chwila na prawdziwą szczerość wobec samej siebie?

Może mogę zacząć od nowa...?
W końcu przyszła wiosna, chyba czas na przebudzenie...


KRÓLewna

Brak komentarzy