AMERYKAŃSCY NAUKOWCY odkryli, że jesteśmy skłonni bardziej dbać o innych, nawet niezbyt bliskich ludzi, niż o samych siebie.
Czy to prawda?
Nie mam pojęcia, po prostu wyczytałam to gdzieś w "Charakterach" i oczywiście amerykańscy naukowcy nie mieli z tym nic wspólnego, ale wplatanie ich w wypowiedzi sprawia, że teza wydaje się być bardziej wiarygodna.

Jeśli o mnie chodzi, nie wiem czy bardziej dbam o innych niż o siebie...bo nie bardzo dbam o innych. O siebie też. Można by to pewnie zrównoważyć. W każdym razie "dlaczego nie?" spytałam dziś samą siebie. Dlaczego mam nie zadbać o siebie? W końcu jestem tego warta ;)

Wiadomo, że nie zmienię ot tak całego trybu życia, próbowałam już dziesiątki razy i zawsze kończyło się tak samo. Trochę jak z uzależnieniem - do momentu aż sama sobie nie uświadomię wagi problemu, nikt nie jest w stanie przekonać mnie, żebym zaczęła chodzić na basen i ograniczyła godziny spędzone przed komputerem. Ale, ale! Czy wszystko stracone? 

Pomyślałam, że przecież mogę małymi kroczkami zacząć coś zmieniać - tak, żebym czuła się z tym dobrze, żebym nie odczuła jakiejś drastycznej zmiany i mogła nadal żyć w zgodzie z samą sobą. Wyczytałam we wspomnianych już "Charakterach" kilka zasad, od których warto zacząć. 

Mianowicie:
1. Zidentyfikuj obszary, w których siebie zaniedbujesz.
2. Zapisz je na kartce (to sprawi, że będą bardziej realne i tak szybko o nich nie zapomnisz).
3. Wybierz tylko jeden i zajmij się nim.
4. Skup się na swoim celu (spróbuj zaobserwować kiedy zaniedbujesz siebie, co takiego robisz lub czego sobie zabraniasz, jaką formę przybierają te zaniedbania).
5. Zapisuj swoje obserwacje, sukcesy i porażki.

Obszarem może być tak naprawdę wszystko - talenty, zdrowie, emocje, wiedza, hobby, albo nawet poznanie siebie. Ja wzięłam na tapetę talenty, ponieważ bardzo zaniedbuję swoje umiejętności. Głównie zamierzam skupić się na grze na pianinie (wybrałam dwa utwory, których chcę się nauczyć) oraz na pisaniu (przyznacie, że to jeden z moich talentów?)
Przyznacie? 
No no, już, szybciutko! 
...
Dziękuję :)

Jednak, biorąc pod uwagę nadmiar wolnego czasu w mojej codzienności, postanowiłam zastanowić się trochę nad sobą - nad tym, co tak naprawdę lubię (a nie co lubię, bo fajnie jest to lubić), co sprawia mi przyjemność, co mnie uspokaja, a co wyprowadza z równowagi. Myślę, że warto się nad tym pochylić, bo pomaga to w rozwoju samych siebie. 

Rozmawiałam ostatnio z przyjaciółką i doszłyśmy do wniosku, że zastanawianie się nad sobą sprawia, że wiele naszych zajęć wydaje się błahych. Myślenie nad  tym, czego pragniemy, często staje się powodem do chwilowego załamania, gdy jesteśmy w trakcie czegoś, co nas nie satysfakcjonuje. Łatwiej jest bezrefleksyjnie zajmować się każdym dniem, zapełniać czas do tego stopnia, żeby nie mieć czasu na "myślenie o pierdołach". I może dzięki temu będziemy w stanie w pędzie przeżyć każdy dzień, ale istnieje ryzyko, że obudzimy się za kilkadziesiąt lat ze świadomością, że jesteśmy zupełnie niezadowoleni ze swojego życia. I co wtedy?

Nie jest sztuką dziś mieć wiele rzeczy, umiejętności i kwalifikacji. Myślę, że coraz częściej najtrudniejsze jest odpowiedzenie sobie na pytanie "czego tak naprawdę pragnę?" w świecie pełnym możliwości. 
Bo łatwiej jest wybrać ser, gdy na półce leżą dwa rodzaje. Jednak kiedy widzisz przed sobą dziesięć różnych, masz do wyboru: kupić po trochę każdego rodzaju albo wziąć pierwszy z brzegu i narzekać, że wydałeś pieniądze ale on Ci właściwie nie smakował, lub zastanowić się dłużej na który właściwie masz ochotę.

KRÓLewna

Brak komentarzy