W szkołach powinno się uczyć dzieci jak sobie radzić ze smutkiem, ze złym humorem, z ogólnym zniechęceniem i bólem. Przecież dzieci też odczuwają ból psychiczny, mimo że nie każde potrafi to nazwać. Na tym powinno polegać przysposobienie obronne.


Odkąd wyleczyłam się z depresji (choć bardziej trafne byłoby pewnie stwierdzenie "zaleczyłam depresję"), mam ogromny problem z przyznaniem się komuś i samej sobie do takiego zwykłego doła. Trochę tak, jakbym się bała, że jeśli powiem na głos o tym jak się czuję, to ten potwór wróci i znów zacznie mnie zżerać. Nie umiem poprosić o pomoc. Nie potrafię powiedzieć "spotkaj się ze mną, proszę, bo czuję, że rozpadam się na milion kawałków i potrzebuję ludzi, żeby się posklejać". Wolę na siłę oglądać jakiś śmieszny serial albo Monty Pythona i udawać, że mnie to śmieszy, pić herbatę i płakać między jednym a drugim łykiem, marząc o tym, żeby wyjść do ludzi. Ale nie pójdę sama. I nie pójdę z kimś, kto nie jest sprawdzony. Dzisiaj się boję obcych, ale chcę być w tłumie, tylko z kimś zaprzyjaźnionym. Z kimś, kto nie będzie wypytywał, tylko po prostu będzie ze mną w tłumie innych ludzi, których przestaję się bać, gdy już nie jestem sama. 
Czuję, że dziś moja "zajebistość" nie wystarczy, żeby przetrwać. Czasem tak bardzo pozwalamy sobie na uzależnienie się od innych ludzi.
Ale przecież nie ma czegoś takiego jak "my", "wszyscy". Za każdym razem, gdy tak piszę - piszę o sobie. Zatem ja - ja tak bardzo pozwalam sobie na uzależnienie się od innych. A może wcale nie pozwalam? Może to się samo dzieje, może po prostu nie zawsze mam siłę, żeby zawalczyć o najlepszą wersję siebie?

Nie wrzucę dziś do Słoika Szczęścia żadnej karteczki. 
Może takie dni też są potrzebne?


KRÓLewna

Brak komentarzy