Noc z piątku na sobotę tydzień temu, spędziłam idąc 30 km w milczeniu. Ja - w milczeniu. Wyobraźcie sobie, co się działo w mojej głowie! Setki monologów, z których niestety (lub na szczęście) nie pamiętam chyba ani jednego. Poza tym, nie dość, że mówiłam, to musiałam w tym przypadku również słuchać i sama sobie odpowiadać. Uwierzcie, że to spore wyzwanie.
Spędzanie czasu w ciszy jest dość trudne dla kogoś, kto ma w głowie wiele tematów, od których próbuje uciec. Może jednak nadszedł czas, aby się z nimi zmierzyć. W końcu tak wiele ostatnio zmienia się w moim życiu, dlaczego tego nie wykorzystać?

Wiecie, czasem się czuję, jakbym szła nocą przez pola z latarką, która oświetla tylko metr drogi przede mną i moje brudne buty. Dookoła zupełnie inny świat, cisza i spokój, a we mnie burza, walka, grzmoty i deszcz na zmianę z ostrym słońcem. Idę przed siebie niepewnie i widzę tylko te buty. Każdy ślad błota przypomina mi, że nie potrafiłam przejść tej drogi bez porażki. Jednak, gdy tylko podniosę głowę, zauważam, że są wokół mnie inni ludzie, którzy też mają brudne buty. Oni też nie widzą więcej niż kilka metrów w tych ciemnościach, ale idą nie skarżąc się na ból i trudne warunki. Każdy walczy o siebie, mierzy się z własną słabością. Idziemy w mrok, ale musi być w nas jakaś ufność, że wybraliśmy dobry kierunek. Wszyscy zmierzamy do jednego celu, choć tak naprawdę nie mamy pojęcia ile drogi jeszcze przed nami.

Kilka dni temu mijałam na chodniku dwie starsze kobiety. Usłyszałam, jak jedna z nich mówi "Oczywiście, bardzo chciałam być nauczycielką, ale mamusia nie miała pieniędzy...". Uderzyła mnie myśl "jestem szczęściarą!". Mogę się uczyć - nigdy nie patrzyłam na to w ten sposób. Odbierałam naukę raczej jak przykry obowiązek, nawet na studiach. A to przecież szansa, a nie przymus. Wiem, że to bardzo banalny wniosek, ale akurat w tym konkretnym momencie stał się dla mnie jakimś niesamowitym odkryciem pełni dobrodziejstw, jakie mnie otaczają.

Zaczęłam więc myśleć trochę o wszystkim co robię i postrzegać to w kategoriach szansy. Nie wiem jak to się stało, ale od jakiegoś czasu na wiele zdarzeń reaguję zupełnie inaczej, niż jeszcze kilka miesięcy temu. Nagle kobieta, której pomagam przejść przez ulicę, jest dla mnie kimś więcej, niż mijanym człowiekiem. Staje się właśnie szansą, możliwością do zrobienia czegoś dobrego. Ja - człowiek, który boi się ludzi - idę w nieznanym mi, dużym mieście do zupełnie obcych (i w moim mniemaniu lepszych ode mnie) osób i z uśmiechem, otwarcie z nimi rozmawiam, chłonąc równocześnie z zapałem wszystko, czego mogę się od nich nauczyć.

Moja siostra uwielbia patrzeć jak rośnie mech - przyroda ją fascynuje. Nigdy nie mogłam tego zrozumieć, lubię zwracać na nią uwagę, dostrzegać ją, ale nie potrafiłam być nią prawdziwie zafascynowana. Jest jednak coś, co występuje w przyrodzie i fascynuje mnie jak nic innego - człowiek i jego droga do zmiany. Nikt mi nigdy nie wmówi, że ludzie się nie zmieniają. Jeśli ktoś pracuje nad sobą, jest w stanie stać się zupełnie innym człowiekiem. Wiem to najlepiej, bo jestem tego przykładem.

Stachura miał rację, "wędrówką jedną życie jest człowieka".
Jeśli idziesz do celu to albo bezrefleksyjnie mijasz wszystko, co Cię otacza, albo pozwalasz temu na siebie wpłynąć. Tak czy siak idziesz, czas mija. Pytanie tylko, kim będziesz kiedy dojdziesz do mety? Wybór zawsze należy do nas. Chyba zbyt często zapominamy, że w"byciu sobą" nie chodzi o takie po prostu "bycie sobą", tylko bycie NAJLEPSZĄ WERSJĄ siebie. 
Trudne? Ale nie niemożliwe.

KRÓLewna

Brak komentarzy