Nie opłaca się. Poza tym, przecież jest Ktoś Większy ode mnie, Pan i Władca, który ogarnia wszystko. To po co ja mam się męczyć i starać, skoro powiem Mu "Ty się tym zajmij" i On się zajmie, a ja nie muszę się już o nic martwić? Przecież może wszystko. W S Z Y S T K O. 
Ja w to wierzę.



I w to, że nie warto dawać z siebie stu procent chyba też wierzyłam. A może nie? Może po prostu próbowałam oszukać samą siebie, że jakoś to będzie, że przejdzie, że się uda? W końcu jestem Córką Króla. 
Odkąd w pełni Mu zaufałam, wszystko mi się udaje. Wszystko mi wychodzi, wszystko jest po prostu dobrze. Do momentu, w którym coś nie wyszło, coś się posypało. I to dość znaczące "coś". Przyszła mi wtedy do głowy tylko jedna myśl: "Ja Ci zaufałam, a Ty mnie zawiodłeś". Tak mocno zakorzeniła mi się w głowie, że zaczęłam wierzyć w jej sens. Przecież powierzyłam Ci TO, miałeś się TYM zająć, miałeś zrobić tak, żeby było dobrze! Zaufałam Ci, byłam spokojna, a Ty po prostu tego nie ogarnąłeś! Zawiodłeś mnie! 
I zwyczajnie się obraziłam. Swoją drogą zaskoczyło mnie, że w ogóle potrafię się obrażać. Zwłaszcza na Niego.
Pełna złości zaczęłam żalić się koleżankom, a jedna z nich zapytała mnie "modliłaś się ostatnio o pokorę?".
Nie. Ostatnio nie. Ale modliłam się o nią jakiś czas temu. Widocznie moje modlitwy zostały wysłuchane właśnie teraz - w najmniej pożądanym momencie. Gdzieś, z tyłu głowy czułam, że to nie do końca jest tak, jak mi się wydaje. Że może to nie jest Jego wina? Ale jak to nie, przecież jest Wszechmogący! Mógł to po prostu załatwić i nie byłoby problemu. Jeśli naprawdę by Mu na mnie zależało - na pewno by to załatwił.

Nieźle potrafimy uchylać się od odpowiedzialności. Dzisiaj po przebudzeniu natknęłam się na ten utwór:


Przeczytałam też gdzieś w internetach, że Tato spełnia obietnice, zawarte w Jego słowach.
Nie wiem, co takiego jest w tym kawałku (na mnie na pewno szczególnie zadziałał głos Niemena), ale w sekundzie runął ten mur, który stworzyłam między swoim względnym zaufaniem, a Jego działaniem. Bum! Nagle odkryłam Amerykę - kurde, przecież to tylko moja wina! Przecież to ja nie zrobiłam tego tak, jak należy, przecież to ja poszłam na łatwiznę. Chciałam Go sprawdzić? Wystawić na próbę? A może zwyczajnie nie chciało mi się zrobić tego, co było moim obowiązkiem?

Bo widzisz, drogi Przyjacielu i kochana Przyjaciółko, nie chodzi o to, żeby Tato robił wszystko za Ciebie. Żaden kochający rodzic nie wyręcza swojego dziecka. Chodzi o to, żebyś Ty nauczył się robić to, co do Ciebie należy, żebyś Ty wykonała dobrze swoje zadanie. Żebyśmy dali z siebie wszystko. On zajmie się resztą. On zajmie się tym, na co my już nie mamy wpływu. 

My działamy w pełni swoich możliwości. On załatwia "niemożliwe".

Tylko wtedy będzie naprawdę dobrze.

KRÓLewna


Brak komentarzy