Czasem tak mam, że sobie myślę.
To znaczy, generalnie myślę non stop (w tym miejscu UWAGA dla wszystkich mężczyzn - my nie mamy czegoś takiego jak "nie myślę o niczym". My ZAWSZE o czymś myślimy.) 
Tylko czasem zdarza mi się to bardziej świadomie.
Lubię rozkminiać wiele rzeczy, nie da się ukryć.
Tak było i dziś.


Przypomniało mi się, jak kilka lat temu rozmawiałam ze znajomą na temat jej związku. Chyba coś tam było nie tak, na pewno pojawiła się sprawa seksu, tylko nie wiem, czy on akurat był okej, czy w tym tkwił problem. W każdym razie ona twierdziła, że nie wie, czy jemu na niej naprawdę zależy. Spytałam ją, czy powiedział jej, że ją kocha (bo żyję w świecie, w którym przecież "kocham cię" znaczy "ożenię się z tobą, będę na ciebie patrzył z zachwytem gdy się rano obudzisz wyglądając jak upiór, a każdego wieczoru będę rozczesywał ci włosy"). A ona odpowiedziała "jeszcze nie jesteśmy na tym etapie".

...
Ja wiem, że niektórzy z Was mają mnie za osobę oderwaną od rzeczywistości.
Ale, kurde, serio...?
Czy tylko ja myślę, że w związku etap "kocham cię" powinien poprzedzać etap "udane współżycie"?
Czy ja naprawdę jestem z innej planety, czy nam się już po prostu wszystko totalnie poprzestawiało?

Nie, żebym jakoś mega piętnowała takie podejście, sama nikomu do związków nie zaglądam i staram się nie oceniać, bo to, jak ktoś żyje nie jest moją sprawą, do momentu aż się tym ze mną podzieli.

Ale to mnie rozbroiło. I dopiero dziś to jakoś mocno do mnie wróciło i zaczęłam się zastanawiać nad tym mówieniem "kocham cię".

Kiedy człowiek mówi, że kocha?

W wielu miejscach spotkałam się ze słowami "nigdy pierwsza nie wyznawaj facetowi miłości". I myślę, że tu nie tyle chodzi o gierki, co bardziej o zadbanie o siebie i o to, żeby mężczyzna tego nie wykorzystał. Ludzie są różni.

Mówi się też, że zakochanie to nie miłość. A czy to nie wtedy właśnie, zakochując się, najczęściej mówimy "kocham"?

W tym przypadku (jak zapewne w wielu innych), raczej odbiegam od normy. Ilekroć próbowałam komuś wytłumaczyć, że ja najpierw kocham, a dopiero potem się zakochuję, pozostawałam niezrozumiana. Może dlatego, że robiłam to jakby intuicyjnie, a sama nie do końca wiedziałam, co to oznacza.
Teraz już wiem.

Według mnie miłość to decyzja. Owszem, musi być przy tym coś więcej, musi się pojawiać jakieś uczucie, ta osoba musi działać na mnie w jakiś sposób. Ale zawsze są dwie opcje do wyboru - odpuszczam, albo się angażuję. I to wcale nie jest tak, że jeśli decyduję o wchodzeniu w związek, to zawsze muszę już w tym momencie być pewna, że podejmuję decyzję o miłości do tej osoby. Muszę spróbować, poznać ją lepiej. I siebie z nią - to też bardzo ważne. Ale ja doskonale widzę, kiedy pojawia się u mnie decyzja o tym, że chcę kochać właśnie tę osobę. Wtedy mówię "kocham". Nie mam motyli w brzuchu, nie trzęsą mi się ręce, jem i sypiam całkiem normalnie. Wbrew pozorom bardzo rzadko się zakochuję i bardzo trudno to do mnie przychodzi. Jednak często kocham. 
Lubię kochać.
Chcę kochać.

Bo ja najpierw kocham.
Dopiero później się zakochuję.

Brak komentarzy